Historia i życie g/Głuchych to wielowymiarowa opowieść.
Jesteśmy bardzo różni, a tym, co nas łączy, to doświadczenie głuchoty. Bywa ono źródłem cierpienia, smutku, poczucia samotności, ale dla mnie wiąże się też z poczuciem wspólnoty i radości, jest też źródłem tożsamości.
„Głusza” to smutna książka. Autorka opisuje samotność i cierpienie ludzi, którzy nie mogą się porozumieć z otoczeniem. Pokazuje, jak systemowo ignorowane są potrzeby Głuchych. Zaczyna się od braku zrozumienia, że polski język migowy to język głuchych Polaków, począwszy od nieuwzględniania PJM w spisie narodowym prowadzonym przez GUS, poprzez ustawodawstwo narzucające szkołom dla głuchych naukę wyłącznie języka polskiego, lekceważenie przez Ministerstwo Edukacji potrzeb językowych Głuchych, aż po nie uwzględnianie ich w czasie nadawania kryzysowych komunikatów. Przecież gdyby zamieniono słowo „głuchy” na jakąkolwiek tożsamość etniczną, „polski język migowy” na jakikolwiek język mniejszościowy, taki kraj oskarżony by został o dyskryminację i stosowanie przemocy! Książka opowiada o bardzo smutnych konsekwencjach takiego systemowego podejścia.
A przecież moje doświadczenie związane z językiem migowym jest zupełnie inne. Wchodzenie w świat Głuchych i nauka PJM kojarzy mi się z radością, porozumieniem, swobodną komunikacją. Oczywiście jest to związane z różnicą doświadczeń. Ja na swoją edukację i poziom wykształcenia nie mogę narzekać, na dostępność do wiedzy i usług też nie, nawet jeśli mam z tym większe problemy niż przeciętny Polak. Nie mogą się one jednak równać z problemami Głuchego słabo znającego język polski. Natomiast to, co bardzo cenię, to społeczność, wspólnota, dzielenie doświadczeń, brak barier komunikacyjnych na naszych wydarzeniach, spotkaniach i imprezach. Tego mi trochę zabrakło – pozytywnego obrazu społeczności Głuchych, opisów odnajdywania swojej drogi do świata języka migowego i życiu w niej pokazanego w kontraście do funkcjonowania wśród słyszącej większości. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że tak jak ryba nie jest świadoma znaczenia wody, w której pływa, tak wielu Głuchych przyjmuje fakt znajomości PJM i uczestniczenia w życiu społeczności za oczywisty. Deprecjacja PJM wpływa też na postrzeganie go przez samych Głuchych. Czemu mieliby go cenić i o nim opowiadać? Całe życie w nim przecież migają i mają z tego powodu same problemy. Bycie członkiem społeczności jest dla nich oczywistą rzeczą. To tu się trochę rozmija moja perspektywa osoby, która późno się nauczyła migać, i perspektywa Głuchych migających od dziecka. To, czego się obawiam, to że brak podkreślenia aspektu wspólnoty, wspólnego podejmowania działań, tego, że świetnie się ze sobą czujemy, osiągamy sukcesy w różnych dziedzinach, spowoduje, że czytelnik nie dostrzeże nadziei związanej z PJM. Nie zobaczy szans, które stoją przed Głuchymi, gdy w końcu uzna się ich prawo do języka i je odpowiednio umocuje w przepisach.
Bardzo poruszył mną cytat Anny Wiśniewskiej-Jankowskiej: „Głusi uświadamiają sobie, że zostali opuszczeni językowo”. To prawda. Nawet zakładając dobre intencje działań państwa, aby jak najwięcej dzieci nauczyło się języka polskiego i nie uczyło się PJM, co przy okazji zmniejszy liczbę Głuchych, to przecież wciąż pozostają dziesiątki tysięcy osób, które nie mają wsparcia. Setki dzieci, które używają PJM jako swojego języka. Czy to, że jest to mniejszość, oznacza, że można na nich położyć krzyżyk? Uznać za ludzi przegranych, nie wartych wsparcia i inwestycji? Za ślepą uliczkę procesu rehabilitacji? Jak to jest, że tyle wysiłku i energii się poświęca na asymilację i integrację, a tym, którzy się nie poddali temu procesowi z różnych powodów, nie proponuje się nic, tylko wszystko muszą sobie pazurami wyszarpać? O tym jest ta książka – o porzuceniu Głuchych.
Pomysł autorki na zilustrowanie tytułu znakiem z PJM był świetny. Wiem, że pierwszy pomysł na znak był związany z głuchotą i niesłyszeniem, gdyż taka jest też etymologia słowa „głusza”, sprzyja też temu tematyka książki. Skojarzenie jest prawidłowe, ale ja osobiście nie przepadam za nawiązywaniem do słuchu przy nazywaniu wydarzeń czy tytułach związanych z językiem migowym czy głuchymi. Nie lubię określeń typu „świat ciszy”, „milczący cudzoziemcy”, itd. Nie widzę potrzeby porównywania nas w ten sposób i sugerowania, że żyjemy w ciszy i milczymy. Wiemy dobrze, że tak nie jest – nasza cisza jest ciszą wizualną, a milczenie to brak ruchu rąk. Warto się zastanowić, co by się stało, gdyby z takich rozważań dotyczących nomenklatury czy tytułów w ogóle usunąć wymiar dźwięku i słyszenia? Jakie określenia by powstały i czy by lepiej pasowały? Zostałem poproszony przez autorkę o skonsultowanie znaku na okładkę, na co z przyjemnością się zgodziłem. Sam tytuł książki, „Głusza”, nasuwa niepokojące skojarzenia. Jest to miejsce odludne, dalekie pustkowie, w którym można się poczuć bardzo samotnie. Miejsce ciche, martwe. Wybrałem kilka znaków odpowiadających temu znaczeniu, skonsultowałem je z innymi Głuchymi i ostatecznie wybraliśmy ten, który znalazł się na okładce. Jego znaczenie oddaje sens „pustego miejsca”, w którym nikogo nie ma. To chyba pierwsza książka, która ma tak naprawdę tytuł w dwóch językach – w języku polskim i w polskim języku migowym. Gdy o niej rozmawiam ze swoimi przyjaciółmi, nie musimy literować tytułu ani wymyślać nowego znaku. Tytuł już jest – na okładce! Jestem bardzo dumny z tego, że mogłem mieć w tym swój udział.
Mam w swoim księgozbiorze trochę literatury związanej z g/Głuchymi. Podpieram się nią przy opisywaniu swoich refleksji, szukam w niej argumentów do swoich różnych działań. Zaliczają się do niej książki specjalistyczne, naukowe, ale także popularnonaukowe, opracowania, raporty i broszury.
Zazwyczaj osobom zainteresowanym światem g/Głuchych i językiem migowym polecam dwie książki – „Maskę dobroczynności” Harlana Lane, oraz „Zobaczyć głos” Olivera Sacksa. Bardzo się cieszę, że mogę teraz zacząć polecać wraz z nimi „Głuszę” Anny Goc, jako trzecią, polską książkę.
Źródło: